Komentarze: 5
02-06-2005
02-06-2005
30-05-2005
Cierpliwości, bo będzie długo…czyli notka dla wytrwałych.
Nie było mnie, bo byłam nad morzem. Całe 5 dni !!! Nie żebym morze jakoś tam szczególnie kochała, ale darowanemu koniowi…Spiekłam się na …hmmm…no właśnie na co? Jestem brązowo – bordowa. Spiekłam się więc na…czekoladę z truskawkami !!!
Chociaż ze wszystkich uwielbiam najbardziej białą. Albo kawową ze śmietanką…J Byłam nad morzem z rodzicami i z moją siostrą Ogólnie było fajnie- takie oderwanie od studenckiego życia: plaża, morze, szum fal, regularne posiłki, kelnerki w stołówce, czyli ogólnie rzecz ujmując - wakacje!! Tylko szkoda, że tak przed samą sesją…! W środę spiekłam sobie twarz we wzorki od okularów słonecznych J - tatuaż mam do dzisiaj. W wiosce obok był międzynarodowy festiwal gitarowy- rewelacja!!!. Co prawda nie byliśmy na całym, ale zawsze coś. Występy były niesamowite. Chociaż nie znam się na muzyce, to było coś naprawdę wspaniałego .I ten klimat…tak zupełnie inny od tego, co z morzem mi się kojarzy. Kościół w którym odbywał się festiwal przepiękny, stonowany, dokładnie taki, jak lubię. Obok kościoła posiadłość po niemieckim rodzie Flemmingów- pałac zamieniony w ośrodek wczasowy z podjazdem, jak do rezydencji książęcej. Rewelacyjne miejsce na ślub…tylko po co mi akurat takie myśli przychodzą ? W nocy chodziłyśmy z K. nad morze, rozkładałyśmy koc i patrzyłyśmy w gwiazdy. To nic, że mogę zlokalizować tylko wielki wóz, to nic, że byłyśmy tam my, to nic, że same, to nic że…bo było przepięknie. Trochę pokłóciłam się z rodzicami. A jak!!! Tak dla równowagi. Ale kryzys szybko został zażegnany. W niedzielę wracałam prawie 8 godzin pociągiem z Kołobrzegu do Wrocławia. Myślałam, że umrę, że wytopię się i wyparuję. No i znów jestem we Wrocławiu. Poranny upał został zażegnany przez burze, które trwają już od 2 godzin. Jest pięknie. Kocham burze i jednocześnie boje się ich. Zawsze, gdy tylko pada deszcz mam ogromna ochotę wziąć kogoś pod rękę, i tak bez parasola po prostu wyjść. Wystawiać twarz do kropli deszczu jak do promieni słońca i przemoknąć tak kompletnie. A potem wrócić, założyć ciepłe skarpetki i pić herbatę z cytryną…Jeszcze mi się tak nie przydarzyło…I zdaje mi się, że już się nie przydarzy. Bo…A. nie jest taki jak myślałam, za dużo rzeczy ma gdzieś. Ł nie potrzebuje mnie wcale, a ja chcę być komuś potrzebna. N. – my tylko razem filozofujemy. A P. usunął mnie z kontaktów i od 2 tygodni się nie odzywa, więc sprawa jasna. Zmęczyłam się tym wszystkim, zniechęciłam. Bo ile razy można rozpalać ognisko po tym, jak ktoś ci je zgasi cysterną wody? Mam nadzieję, że uda mi się uciec za granicę w wakacje, bo jak nie, to chyba tu oszaleję. Teraz tylko tym mogę karmić moją nadzieję…Znów trafiłam na ten teks, że: . “miłości się nie szuka jest albo jej nie ma, nikt z nas nie jest samotny tylko przez przypadek”. Czasem naprawdę wolałabym myśleć, że to przez ten cholerny przypadek…Ostatnie 3 miesiące szukałam tak bardzo, tak mocno i co teraz? No nic, tylko się zmęczyłam, wiec chyba sobie odpocznę i szukać więcej nie zacznę, bo…za dużo mnie to za każdym razem kosztuje. Za dużo zaangażowania, za dużo ustępstw, za dużo rezygnowania z siebie, za dużo wszystkiego, za dużo nawet tej drugiej osoby a za mało…po prostu mnie. Znów zaczynam mieć wstręt do tego miasta, które jest niemym świadkiem moich porażek. Ah! No i po raz drugi pocałowałam klamkę u mojego promotora. Poszedł sobie 2 godziny wcześniej – no i bądź tu człowieku spokojny…siedziałam prawie całą noc, żeby mu oddać te dwa rozdziały!!! I co teraz? Nie należę już do G. ani też nie należę jeszcze do W. A nie można nie należeć nigdzie i do nikogo…Wróciło więc:
“Moja dusza na zawsze zostanie dziewczyną…ścieżką idzie samotną, jak ptak wolny w lesie…dusza moja nikomu wziąć się nie da w ręce…własna, swoja, niczyja, nieznana nikomu…”
23-05-2005
Jajeczkowanie, pełnia i pietruszkowy pies
Jajeczkowanie boli, bo tak już mam, po prostu przez hormony. Pełnia boli, bo jest tak piękna, że aż dech zapiera. I pietruszkowy pies. Wrócił szybciej niż myślałam ... boli, na wylot, do szpiku kości, w każdej tkance serca, tak, jak boleć może tylko samotność...
22-05-2005
"Jestem synem mego ojca, jestem ojcem mego syna..."
Powinnam chyba raczej napisać jestem córką mojej matki, jestem matką…no to akurat jeszcze nie, chyba, że dla siebie. Jakie to wszystko jest pogmatwane…hipotetycznie piszę teraz moją pracę mgr, jak widać opornie mi idzie…ale nic to. Naszło mnie kilka refleksji…Mianowicie, ja zostałam wychowana przez moja matkę, która wychowała mnie podobnie, jak ją moja babka. I o ile wychowanie mojej matki było na tamten czas pożądane, moje okazuje się być reliktem czasów minionych…gdyż niekoniecznie wszystko to, co mnie stanowi jest dzisiaj potrzebne i niezbędne…Jak będę miała kiedyś córkę, jak będę musiała ja wychować, by potrafiła stawić czoła swoim czasom ? No właśnie…Ostatnio na wykładzie padło takie zdanie, że wychowywać, to wyzwalać wychowanka od kompleksów niezdolności…piękne nieprawdaż?? No zobaczymy…rany wylizane, już jest dobrze, zwłaszcza, że teraz już ktoś nowy zaprząta mi głowę, w sposób zupełnie inny, niż ten poprzedni…i podoba mi się to…nawet bardzo. Jak ja lubię ten stan, ten moment poznawania, dopasowywania, odkrywania…ah…byle nie za często, bo oszaleję. Miałam jakiś czas temu wizję pietruszkowego psa, ale udało mi się go na szczęście przepędzić ...uff…a teraz chyba za szybko mnie nie nawiedzi. Muszę tylko pewne sprawy doprowadzić wreszcie do końca, by móc rzec: „Szliśmy do siebie ty i ja, a drogi nasze wciąż mroczne były lecz znalazł się ktoś i pomógł nam się spotkać wśród zielonej naszej równiny. Wyszliśmy piękni dla siebie i tacy zadziwieni, nasze serca gorące bić równo zaczęły, jakby same tylko były na ziemi…” Święty Judo Tadeuszu ratuj !
18-05-2005
No z tymi krowami może trochę przesadziłam, ale jak moja desperacja osiągnie szczyty i przesłoni mi wszystko aż po horyzont, to obiecuję, że tak zrobię...i zaproszę wtedy wszystkich na mleko prosto od krowy :)